czwartek, 14 kwietnia 2011

Łyk END Mody



Sekret wielkich wydarzeń tkwi w wielkich ludziach. Częstokroć jednak wartość tworzących wydarzenia osobowości bardzo nieprzekładalna jest na wartość zaangażowanej materii. Rozsądek tkwi w proporcjach, zdawałoby się. Nic bardziej mylnego. O menedżerskich alchemików dziś bardzo trudno.
Posmakowałam tej prawdy, uczestnicząc w prima-aprilisowym (1-2 kwietnia) wydaniu Week&Mody, organizowanym na terenie Międzynarodowych Targów Szczecińskich. Stwierdzić z całą pewnością i wprost mogę jedno - szczeciński faszionłik nie jest z pewnością "największym modowym wydarzeniem w Polsce", jak głosi slogan mający na targi przyciągnąć tłumy. Tłumów nie zapewnił ani nie porwał swoją obecnością na scenie Krzysztof Ibisz. Czy cokolwiek porwało (się), oprócz licznych par rajstop przyodzianych specjalnie na wieczorną galę przez szczecińskie elegantki?

Sama obecność Pana Krzysztofa w roli konferansjera i wabika reklamowego (jego postać zdobiła wszelkie formy drukowane promujące wydarzenie) jest co najmniej zastanawiająca. Przy marketingowym "targetowaniu" wszelkich form sprzedaży, wybór prowadzącego zdaje się trafiać w próżnię. Zbyt warszawski jak na region (wszak targi mają charakter głównie okręgowy), zbyt wyluzowany, jak na klientelę z większym stażem, aspiracjami i portfelem, zbyt "czar-parowy" dla młodego pokolenia nonszalanckich bloggerek/ów, które, notabene, na modowym weekendzie licznie się stawiło, totalnie nieidentyfikowalny dla ludzi z branży. Weekendowi Mody potrzeba kogoś więcej niż człowieka do wynajęcia. Rozwiązanie zdaje się być banalnie proste. Połową honorarium "człowieka ze stolicy" obdzielić ludzi z charyzmą i stylem, których nie brakuje w lokalnych mediach. Drugą połowę zainwestować w nagrody dla młodych adeptów i adeptek sztuki projektowania odzieży. Wszak 2 (słownie: dwa...) tysiące złotych za wygraną w poszczególnych (trzech) kategoriach w konkursie Gryf Fashion Show, którą to sumę z lubością podkreślał pan Krzysztof, wydaje się kwotą godną przemilczenia. Być może redefinicja celów i założeń (patrz: przesunięcie środka ciężkości wydatków) rozwiązałaby problem błyszczących z wybiegu poliestrowych satyn miast jedwabi.

Kolejne grzechy główne: Bekstejdżowy bałagan i zamęt. Żałosne nawoływanie ze sceny o "kogoś ze zmiotką, bo się stłukło", oraz wypraszanie z imprezy (apelowanie do lojalnych sumień) garstki targowej publiczności z tańszym biletem, która dzielnie znosiła popołudniowe pokazy, przed wieczorną galą...

Moi Drodzy, szczecińska modowa publiczność zasługuje na coś więcej. Sięgajmy wyższej poprzeczki.
Marzę, by następnym razem nie zabrakło nam k(l)asy, a polski Fashion Week przestanie w końcu być weak...

Poziom samego konkursu zdaje się rosnąć z roku na rok. Osobiście ujęło mnie parę kolekcji. Zupełnie nieoczekiwanie momentalnie zestrojone jakości estetyczne (krój, kolor, tkanina, dźwięk, ludzkie ciało) skłoniło mnie do paru refleksji, których na faszionłiku spodziewać się nadziei nie miałam. Awangardowe projekty Katarzyny Konieczki niczym komentarz na temat pancerzy, bolesnych zbroi i konstrukcji, które tak chętnie przywdziewamy. Współczesne kagańce czy gladiatorskie naramienniki towarzyszące czerwonodywanowym sukniom... Metalowe pręty - rewers piękna? Wygładzania, wyrywania, malowania...

Wizualna forma pokazów niekiedy mało współgrała z dźwiękiem. Wciąż zadziwia też dość stały schemat odzieżowego widowiska, które samo w sobie zdaje się formą niesłychanie plastyczną, i z racji złożoności podatną na działanie wizji, wyobraźni... Choreografia, muzyka, nastrój, światło, scenografia...
Podzielam tu zachwyt nad najnowszą kolekcją i pokazem Roberta Kupisza - świeżość, światło, witalność... Zdecydowanie rekomenduję kopiowanie nastroju!



Poniżej mocno subiektywna selekcja wrażeń z dnia drugiego - dzień pierwszy, konkursowy, pozostanie tym razem w pamięci literalnej - wierzę, że trwalszej, w dłuższej perspektywie.








Przyjemne kombinacje szczecińskich projektantek z pracowni Lafir - Magdaleny Sitkowskiej i Renaty Cembik. Wielki plus za pensjonarską sukienkę. Z jedwabiu lub cienkiej wełny - zamawiam natychmiast.

 









Treścią klimat środkowo-europejski, formą centralna Afryka.
Filcowa biżuteria Moniki Kolosz-Perz w połączeniu z dzianinami projektu Katarzyny Barcik.
 Udana lekcja eklektyzmu!










Uznana szczecińska projektantka Kasia Hubińska i jej gra w odkryte-zakryte.
Prezentowana kolekcja była bardziej recitalem umiejętności niż spójną stylistycznie całością; na autonomię z pewnością zasługują wariacje wokół kaptura i miejskiej szaty














Rzeźbiarskie, graficzne konstrukcje Basi Olejniczak.
Brawa za konsekwentną stylistykę i znajomość anatomii kobiecego ciała


fot. Agata Dąbrowska

So, see you next Week...?


2 komentarze: